Afryka nieznana

Woodoo

Afryka Zachodnia – zderzenie kultur.

Świat, w którym aseptyczne, klimatyzowane pokoje turystów przez płot sąsiadują z domami tubylców bez wody i prądu. Nie zmienia to faktu, że po obu stronach ludzie chorują i cieszą się tak samo, choć z różnych powodów. To świat, w którym znajduje się niebo samochodów terenowych i zaczyna się ich drugie, a może i trzecie życie. Gdy już cywilizacja zachodnia, cokolwiek to znaczy, uzna je za zbyt niebezpieczne dla środowiska i chce o nich zapomnieć, odbywają ostatnią, wstydliwą podróż do Afryki. Mogą tu dalej wieść swoje podróżnicze życie, nie pytane o poziom emisji spalin, działające światła, czy stan hamulców. To także świat, w którym asfaltowe drogi urywają się tak nagle i tak niespodziewanie, jak niespodziewanie kończy się logika kultury „zachodniej”, a zaczyna tradycja i obyczaj czarnej, w najgłębszym tego słowa znaczeniu, Afryki.

Nasz plan przewiduje dojechać do rezerwatu o wschodzie słońca. Zanim to/tamto, zanim wjedziemy/znajdziemy, powinien być akurat najlepszy moment na zdjęcia. Zwierzęta jeszcze mają szansę być w okolicach wodopojów, a słońce nie zdąży nas zamienić w suchy wiór. Tymczasem nastały ciemności, temperatura spadła do 27oC, czyli zrobiło się regularnie zimno. Mamy przed sobą około 700 km po drogach południowego i środkowego Senegalu.

 

Senegal w nocy

Senegal – jazda nocą

Asan jest dobrym rozmówcą, sporo wie, mówi co myśli i kocha swojego prezydenta. Zastanawia mnie ta miłość, może oznacza, że po prostu myśli co mówi?

Tak czy inaczej mamy przed sobą równiutko całą noc jazdy. To druga taka doba, a jeszcze jedna przed nami, więc by pozostać przytomnym i żywym Asan opowiada historię Senegambii i przeszło 12 mln niewolników wywiezionych z Afryki do obu Ameryk w okresie 1450-1900 (Lovejoy, Paul E. (2012). Transformations of Slavery: A History of Slavery in Africa. London: Cambridge University Press.), z czego między 300 a 500 tys. z dzisiejszych terenów Senegalu i Gambii (Lovejoy, Paul E. Transformations in Slavery. Cambridge University Press, 2000.). Co ciekawe, między słowami okazuje się, że „biały człowiek” w dużej mierze wykorzystał od dawna istniejący międzyplemienny system niewolniczy. Plemiona pozyskiwały niewolników poprzez wzajemne najazdy, handel, ale również karząc w ten sposób swoich współziomków. Wolof, Jola, Mandinka, Fula, Serer czy Tukulor, by wymienić tylko kilka podstawowych plemion walczyły i współżyły ze sobą przez wieki. I oczywiście plemię Tuba – czyli białych – tak nas tu postrzegają, jako jeszcze jedno dziwne i okrutne plemię.

Szacuje się, że około 30% ludności zamieszkującej te tereny w okresie 1300-1900 było niewolnikami (za Manning, Patrick (1990). Slavery and African Life: Occidental, Oriental, and African Slave Trades. London: Cambridge). Plemię Mandinka swoją dominującą pozycję na terenach Gambii (ponad 40% populacji) zyskało w dużej mierze poprzez łapanie, a następnie sprzedaż niewolników. W podobny sposób dominującą pozycję na terenie dzisiejszego Senegalu zdobyło plemię Wolof (również ponad 40% populacji). Oba te plemiona praktykowały handel niewolnikami do końca XVIII w.

A religia? Jak to właściwie jest? Jak każdego Tuba, interesują mnie szamani. Niby wiem, bo czytałem, ale może Asan wyciągnie ze swojej torby magiczną maskę i zacznie dla mnie tańczyć „typowy, lokalny” taniec? Oczywiście prowadząc samochód. Niestety, droga nadal jest dziurawa, on prowadzi, a ja uzyskuję tylko potwierdzenie, że mój przewodnik ma sporą wiedzę, w tym typowo encyklopedyczną: 90% to muzułmanie (w tym Asan), 10 % chrześcijanie – tyle. A szamani – dopytuję już całkiem wprost?

– Nieeeee, nikt… noo, może tylko plemiona Jola i Manjagos jak mają problem to idą do Jalang, ale to tylko jakaś niewielka część. Nikt inny tego nie praktykuje.

Tymczasem koło 1 w nocy dojechaliśmy do Tambacunda – czas na przerwę i małe co nieco. Zostawiliśmy samochód jak zwykle otwarty i ruszyliśmy w ciemność gdzieniegdzie przeplataną słabym światłem latarek LED i ledwo ćmiących się ognisk. Przybytek rozkoszy kulinarnych to zwykle większa puszka z dolutowanym blaszanym kołnierzem lub po prostu mikro ognisko, na którym grzeje się ryż. Tym razem rozpoznałem kapustę i cielęcy tłuszcz, niezłe a wręcz wspaniałe danie, szczególnie gdy poprzedni posiłek był 12 godz. temu. Zaniepokojony Asan wreszcie nie wytrzymuje i pyta czemu się wiercę. Odpowiadam, że aparat, plecak, otwarty samochód – może ukradną, jest w końcu ciemno. To go wyraźnie uspokoiło – powiedział bym jadł i się niczym nie przejmował. Po czym wyjaśnił, żując bliżej niesprecyzowane mięso, że nikt tu nic nie ukradnie bo Juju już go załatwi i zrujnuje do końca życia. Jego spokój spłynął i na mnie, przynajmniej w stopniu wystarczającym by skończyć posiłek bez dodatkowych wrzodów. Nadal jednak nie bardzo rozumiałem kto ma załatwić w tak paskudny sposób potencjalnego złodzieja (nie mówiąc o jego znalezieniu w tych kompletnych ciemnościach). Kim jest Juju? Juju wysyła Marabout – wyjaśnił Asan spokojnie, powodując, że już kompletnie zgłupiałem.

A więc – rzekł wsiadając do samochodu – jeśli ktoś ci coś ukradnie (albo zrobi coś złego), idziesz do lokalnego Marabout, przedstawiasz sprawę, a tak właściwie to nie musisz, bo jeśli to jest prawdziwy Marabout to on już wszystko wie (ale lepiej jednak powiedzieć). Marabout wie również kto to zrobił, i za drobną „darowizną” rozwiąże sprawę albo, w ostateczności” wyśle na niego Juju, czyli rzuci zaklęcie – i załatwione. No a żaden normalny człowiek nie chce się narazić na klątwę, prawda? Mam Cię! – pomyślałem. Czyli Marabout to rodzaj szamana, drążyłem temat.

Targ w Senegalu

Targ w Senegalu

Nie, szaman mieszka w Jalang – zastrzegł Asan – a Marabut to święty, przewodnik duchowy! My muzułmanie nie chodzimy do szamanów. Idziesz do Marabut, który mieszka normalnie jak człowiek, radzisz się go , rozmawiasz, mówisz co cię boli, co chcesz zmienić, a on doradzi, przepowie przyszłość, czasem ostrzeże. Oczywiście może zrobić również odpowiedni amulet, który ochroni cię przed niebezpieczeństwem i zapewnia szczęście. Z reguły robi to w ten sposób, że bierze właściwy róg, po czym wkłada do niego odpowiednie wersety Koranu, kilka innych istotnych w danej sprawie rzeczy jak drewienka, czy kawałki skóry, rogów itd. – zależnie od tego, po co się amulet robi. Marabout to bardzo ważna postać w lokalnej społeczności. No i może Ci rzucić klątwę na kogoś, ale musisz być po dobrej stronie – dodał Asan.

A Jalang? – pytam?

– Jalang to „nieczyste” miejsce w buszu, gdzie mieszka szaman, który kontaktuje się z duchami, oczywiście „nieczystymi” (spoza Islamu), tworzy amulety i używa do czarów, fuj, alkoholu!. A, i oczywiście nie korzysta z Koranu. Ale przecież wy postępujecie tak samo –Asan rzucił w przestrzeń, gdzieś między meandry drogi a manowce wiary – dobieracie drewienka, układacie je w odpowiednie amulety, takie naszyjnik, nie? O, tu mam po poprzednim gościu błogosławiony amulet – dodał z dumą. – Gość jak go trzymał, to mruczał swoje Juju i potem mówił, że się już nie boi. Po czym wyciągnął drewniany…. różaniec.

Przyznam, że myślałem, że oczy mi wypadną, zebrałem się by dać jakąś ciętą, a kąśliwą ripostę i… przypomniałem sobie relikwię z ramienia św. Wojciecha – patrona Polski w katedrze Gnieźnieńskiej. 4189 (dane z Gazety Krakowskiej z dn. 13.04.2012) kawałki św. Faustyny – patronki Łodzi, raźno rozsyłane przez siostry ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach. W końcu fabryczkę pana „Kazia”, który masowo produkuje medaliki ze św. Krzysztofem, patronem podróżujących, po czym sprzedaje je na odpustach przy okazji święcenia kierowców. Właściwie czym to się różni od ichniejszych amuletów? Właściwie czym się różni Marabout od szamana, skoro obaj docelowo chronią swoje społeczności za pomocą amuletów i rytuałów? A nasi kapłani? Chyba w sumie tylko tym, że nasi są nasi.

Asan chyba nie zauważył mojej konsternacji, bo dalej opowiadał.

– Teraz to wszystko się pozmieniało, młodzież nie bardzo wieży w Juju, a Marabout wysyłają delikwenta na targ do znajomych sprzedawców po potrzebne do amuletu specyfiki; po wszystkim idziesz do wskazanego szwacza, który zszywa amulet, każdy oczekuje zapłaty, kiedyś było inaczej… choć fakt, że jak nie masz, to Marabout nie bierze pieniędzy (albo bierze, ale bardzo mało). Na dobrą sprawę wszystko się sprowadza do kwestii by w to wierzyć, wtedy to działa. Ja wierzę, że mój amulet mnie ochroni – i patrz, działa. A Ty co masz? Tym pytaniem wyrwał mnie z zamyślenia.

Senegal Targ

Targ w Senegalu

Ubezpieczenie – odburknąłem, obrażony na wnioski, jakie płynęły z tej rozmowy.

– No widzisz, i to też działa – jesteś cały – rzucił ucieszony Asan. Nie wiem na ile dobrze rozumiał właściwie słowo „Insurance”, może lepiej ode mnie?

No dobra, a jak rzuca się zaklęcia, chciałem koniecznie zmienić temat. Rzucacie amuletami? Stanęła mi przed oczami scena z „Sienkiewiczowskiej” obrony Częstochowy i poświęcania kul armatnich.

Właściwie tak, odrzekł Asan. Szaman tworzy rodzaj amuletu, po czym wysyła go do osoby, na którą chce rzucić zaklęcie, poprzez powietrze – paląc go, wodę – rzucając do rzeki, czy ziemię – zakopując w odpowiednim miejscu. To zależy od zaklęcia. W małych wioskach to i ognia nie trzeba, ludzie się znają, a szaman jest w końcu tylko jeden, wiesz jak jest.

Poprosiłem Asana by po raz n-ty powtórzył nazwy tych wszystkich magiczny słów w znanych mu dialektach.

– Amulet to w języku Wolof Teere, Mandinka mówią Safoo, Jola – nie pamiętam, a Fula nazywają amulet Lohol. Jalang, ciągną cierpliwe, to właściwie określenie Mandinka, bo Wolof mówią Jabar, plemiona Jola nazywają to Bakin, ale to w sumie to samo. To chyba wszystko to samo – dodał w zamyśleniu, już chyba tylko do siebie.

No dobra, a jak na Jalang mówią ludzie z plemienia Fula? – spytałem.

– Po prostu, mówią… Woodoo.Amulet woodoo

Dodaj komentarz